Ofiara marzeń Przed premierą "Cara Mikołaja" rozmawiamy z reżyserem M. PRUSEM
Maciej Prus przygotowuje na scenie Teatru Dramatycznego w Warszawie tragikomedię Tadeusza Słobodzianka "Car Mikołaj" (prapremiera 17 bm.). Sztuka została wyróżniona we wrocławskim konkursie na najlepszy polski utwór sceniczny 1986 roku.
Rozmawiamy z reżyserem przed próbą generalną:
- W jubileuszowym dla Pana roku, 20-lecia pracy reżyserskiej, trudno uniknąć podsumowań... Na ogół częściej realizował Pan klasykę niż dramat współczesny, a już zupełnie nie przypominam sobie, aby sięgał Pan po tekst "świeży", debiutancki...
- Trudno nazwać Słobodzianka debiutantem, bo znamy jego cięte, ostre pióro recenzenta, kiedy pisał pod nazwiskiem Koniecpolski. Jeśli chodzi o dramaturgię, jest to rzeczywiście jego pierwsza próba. Wbrew, pozorom sztuka ta nie, odbiega od moich dotychczasowych upodobań, repertuarowych. Pozostaje w tym samym kręgu problemów, które mnie do tej pory interesowały i z którymi chciałem się podzielić z widzami. Pokazuje korzenie polskiej kultury, na którą złożyło się wiele obyczajów różnych narodowości - Białorusinów, Żydów. Litwinów. Niemców. Ważny jest tu problem współistnienia kilku kultur, kilku ideologii, religii. Komuniści, Piłsudczycy. katolicy, prawosławni żyją obok siebie..
- Warstwa historyczna, oparta na autentycznym wydarzeniu. Jakie miało miejsce w jednej ze wsi kresowych w latach 30, gdzie wędrownego handlarza uznano za cara Mikołaja, którego, jak wiemy zgładzili w 1918 r, bolszewicy, jest pasjonująca, mnie jednak bardziej interesuje przesłanie tej sztuki.
- W mojej inscenizacji niezmiernie ważna jest warstwa filozoficzna utworu, jego wymowa ogólnoludzka, aktualna dziś. Jest to jedna z podstawowych prawd - że za swoje marzenia i wyobrażenia trzeba ponieść ofiarę.
- Sztuka napisana jest językiem stylizowanym na gwarę, autor nie unika jednak wulgaryzmów, które mogą razić ze sceny...
- Dosadny język jest, moim zdaniem, jednym z atutów tej sztuki, obok świetnie napisanych ról. Świadomie nie unikam "soczystych" wyrażeń, które ubarwiają tekst, podkreślają jędrność postaci. Wulgaryzmy są zresztą podstawowym składnikiem naszego codziennego języka, niestety!, choć w tym wypadku trudno je porównywać ze sobą.
- Od kilku lat nie oglądaliśmy Pana inscenizacji w warszawskim Teatrze Dramatycznym. Czy obecna oznacza powrót na tę scenę?
- Rzeczywiście, jest to spotkanie po latach, z prawie nowym zespołem, ze sceną, na której bardzo lubię pracować. Tu udało mi się zrobić kilka głośnych przedstawień. Byłbym szczęśliwy, gdybym mógł tu zostać. Znakomicie układała mi się współpraca z w większości młodym zespołem, o sporym przygotowaniu zawodowym, który ma w sobie ogromną pasję. A to nie często się zdarza...
Rozmawiała
AGNIESZKA KOBYLIŃSKA